- Jestem w ciąży.. - powtórzyła i uciekła. Rocky stał tam dalej, jakby przed chwilą ktoś go spoliczkował. Po chwili przyszła Rydel.
- Co jest? - zapytała biorąc łyk kakałka.
- Onn.. Ona... Jest w ci.. ciąży.. Marie w sensie. - wydukał w końcu. Tak o to kakałko wylądowało na trawie. Blondynka dostała wielkie oczy.
- Udusze cię ty idioto do sześcianu! - warknęła, łapiąc bruneta za szyje. - Ty.. Z Nią?? Na wymioty mi sie zbiera. Jak mogłeś być takim kretynem. Nie spodziewałabym się czegoś takiego po tobie! Co innego ten przygłup Ross, ale ty? Rocky Mark Lynch?! A co rodzice powiedzą? - puściła w końcu obolałą szyję Rocky 'ego i zaczęła chodzić w kółko po korytarzu. - Przecież obiecałam was pilnować. Przysięgałam.. Jak mama z tatą się dowiedzą, to mi dopiero urządza jesień średniowiecza.. Przecież będę umierać w męczarniach... A to wszystko Kałamarnico przez ciebie! Będę cie za kare nocami nawiedzać! Będziesz beczał i błagał, bym cie zostawiła w spokoju, ale nie! Prześladować cie będę aż do twojej nędznej śmierci!! Buahahaha... A właśnie.. Muszę sobie sukienkę na pogrzeb przygotować, bo jeśli zdam się na gust ciotki Tessy to grabarz się może przestraszyć.. Hmmm... Może wezmę tę czarną mini i białą koszule z kołnierzykiem? Co ja gadam.. Przecież to pogrzeb.. Może..
- Może tą granatową z dekoltem? - podsunął Rik.
- No chyba cię coś boli.. - odpowiedziała mu Rydel. - Pogrzeb, chłopie, na pogrzeb.. Może.. Nie... - powiedziała do siebie i pobiegła przyszykować ciuchy na swój pogrzeb.
- I jak się czujesz w roli przyszłego tatusia? - zagadnął Riker.
- Jak ty w roli baletnicy.. - odparł brunet.
- Błee w rajstopkach...
************************************************************
- Laurunia! Vanka! Pozwólcie na chwilę na dół! - zawołał je tata Marano.
- Po co... - Laura leniwie zwlekła się na dół, a za nią Van.
- Widziałyście to zdjęcie? - pokazał im telefon z wizerunkiem Ross'a, jednocześnie dalej dławiąc śmiech.
- Hy hy ale śmieszne.. - dodała z ironią Laura. - Nie masz nic lepszego do roboty? - znudzona powlokła się na górę.
- Rewelka tato! - powiedziała Van i przybili piątkę. - Aha... Tylko nie waż się czegoś takiego próbować z Rik'iem.. - wciągnęła trampki i wyszła z domu.
- Muszę zadzwonić do tego kogoś...
*Rozmowa telefoniczna*
- Halo? - Rocky odezwał się po trzech sygnałach.
- Witaj chłopcze! To zdjęcie, które mi wysłałeś.. Po prostu brak słów.
- Ah tak..
- Chłopak mojej córki ten cały Ross, czy Roś, a moze Ryszard? Nie ważne ! W każdym razie ten durny Lynch... Zasłużył sobie na to!
- No oczywiscie...
- Jak widzę ten jego pysk, jak widzę pysk obojętnie jakiego Lynch'a, albo blondyna, to aż we mnie wrze.. A ty nie jesteś blondynem co?
- Nie, ale..
- Nooo kamień z serca. Wracając do tej foty, to z początku myślałem, że to... Ale to już nie jest rozmowa przez telefon.. Mieszkasz może w pobliżu?
- Aaakurat jestem u Lynch'ów.
- Świetnie, zaraz tam będę.
- Co? Nie... - za późno, pan Marano odłożył słuchawkę i w podskokach pobiegł do Lynch'ów. Otworzył mu Rocky. Zadowolony ojciec rozłożył się na kanapie i zawołał:
- Roś, y nie.. Ryszard!! Riker! Pozwólcie na dół. - zdumieni chłopcy zeszli. Nogi im zdrętwiały, gdy zobaczyli pana Marano w swoim domu. - Spokojnie.. Nie mam grabi.. - odetchnęli z ulgą. - Usiądźcie prosze... - wykonali polecenie. Mimo wszystko cały czas siedzieli jak na szpilkach. Zajęli oba fotele, żeby w razie czego szybko uciec. Rocky zajął miejsce na skraju kanapy.
- A więc.. - zaczął pan Marano. - Ten tu oto wasz znajomy, bardzo mi zaimponował. Jest bardzo dobrze wychowany, zabawny, i jak zauważyliście nie jest blondynem.
- Ale za to brunetką... - mruknął Ross. Pan Marano, na szczęście nic nie usłyszał.
- ... dlatego, uważam iż to on powinien być z jedną z moich córek. Przede wszystkim dlatego, że nie nosi nazwiska Lynch...
- Ale...
- Zamknij się Lynch! Jestem ojcem, one są jeszcze bardzo bardzo młode...
- Ale..
- I dlatego nie mogą decydować same za siebie...
- A... - zaczął Rocky.
- Nie musisz mi dziękować..
- Ale...
- Wiem, wiem, jestem wspaniałym ojcem...
- Ale...
- Tak, wybierz Laurę.. Bardziej nie lubię Ryszarda...
- Ale...
- To nasz brat! - wykrzyczał w końcu Ross. Pan Marano otworzył buzię. - Radzę zamknąć buzie, bo tu muchy latają.. - powiedział i szybko zwiał. To samo zrobił Rik, rzucając tylko:
- Powodzenia z grabiami, tatuśku.. - pan Marano powoli skierował wzrok na nieco przestraszonego bruneta. Rocky miał świadomość, że właśnie teraz przeżywa ostatnie chwile w życiu. Jego serce jeszcze tylko przez chwilę bije. Łapczywie wykonywał wdech i wydech. PAN Marano wstał i poszedł do kuchninie zaszczycając go spojrzeniem. Zaczął przeglądać szuflady, robiąc przy tym masę hałasu. W końcu chyba znalazł to czego szukał. Wrócił do przestraszonego Rocky'ego. W lewej ręce miał chochle, a w prawej paralizator. Rocky nie tracił czasu. Natychmiast w wybiegł z domu kierowałsię w stronę domu Van. PAN Marano deptał mu po piętach. Zasapany brunet wpadł do domu Van. Na drodze stanęła mu mama Marano. Z grabiami w rece.
- AA.... Myślałam, że ty Lynch..
- Nnie skąd.. Jest może Van? - zapytał drżącym głosem.
- Na górze.. - Rocky śmignąl do Van i zatrzasnął drzwi. - Ratuj!!!
- Przed czym?! - zapytała zdziwiona.
- Twój tata.. - w tym momencie usłyszeli straszny huk. Drzwi wyleciały z zawiasów. Na ich miejscu stał rozwścieczony mężczyzna. Rocky skierował sie w stronę balkonu, ale poczuł ostry ból. No tak... Dopadła go chochla.. Stracił równowagę i upadł.
- Rocky! - krzyknęła Ness. - Nic ci nie jest?
- Niech się cieszy, że nie jest blondynem.. - powiedział Władca Grabi i wyszedł zadowolony.
- Ty krwawisz!!
- nic mn nie jest..- wyjąkal i z trudem wstał. Vanessa pomogła mu dojść do domu. Na progu spotkali jakąś blondynkę.
- Hejj .. - powiedziała zdumipna. - Tu mieszka Rocky Lynch?
- Tak.. To ja - odpowiedział Rocky.
- Mam na imię Victoria. Jestem siostrą Marie.
- Coś z nią? Coś z dzieckiem?
- Tak jakby...
I oto znów wplatałam pomysł Lovely Rosser. I znów jej bardzo dziękuje. A tak w ogóle to ze smutkiem stwierdzam, że jest coraz mniej komentarzy... :/ jeśli coś wam się nie podoba, czy macie jakieś pomysły, piszcie śmiało :)
Zajebisty! Ale powiem ci jedno... Jeśli VICTORIA ta siostra Marie będzie wredna... Przeżyję już to że jest siostrą tej wredoty jędzowatej... Ale wracajac... Jeśli VICTORIA ta siostra Marie będzie tak samo wredna to ja już nie koffam tego bloga! Nie no żartuję, ale moje serduszko będzie zranione :(
OdpowiedzUsuńRozdział EPICKI i czekam na kolejny!
Właśnie czemu jest tak mało komentarzy? Przesz to jest wspaniałe!
OdpowiedzUsuńPrzemowa pana Marano i Rocky mnie rozwala. Pan Marano jest bardzo agresywny. Czego on dzieci uczy?
Victoria to będzie miła tak? I nie pójdzie w ślady wrednej małpy...yyy...to znaczy matki...i Marie oczywiście. Mam nadzieję, że to ona będzie taką dobrą duszyczką.
Mi się coś nie podoba...ykhym...czemu rozdziały są tylko dwa razy w tygodniu co?! Dobra nieważne.
Ja już kończę, ale czekam na next i na to, co powie ta Victoria. Już chyba wolałabym, żeby Rocky był z nią, bo jak na pierwsze wrażenie to całkiem miła jest. Hmm...tylko trochę ciężko określić coś po 4 zdaniach, także czekam ;)
Ty weź te przemyślenia zachowaj do soboty, bo wszystko wszystkim wygadasz! A tak serio to Vicky nie będzie małpą. :D
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział♥
OdpowiedzUsuńWładca Grabi mnie rozwala i do tego jeszcze Rocky :D
Czekam niecierpliwie na nexta :)
Olivia<3
O tak! Punktuję! Matko jak ja kocham te blogi na których jest Raura ale nie oni są najważniejsi, bo wtedy oni przeważnie nie mają tak strasznie w związku. Wgl podziwiam cię. Masz świetne pomysły na bloga i piszesz genialne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńAwww. Tak mu sue ciepło na serduszku zrobiło, jak czytam te wasze komentarze. Dziękuję :* :*
UsuńPotwierdzam ;)
OdpowiedzUsuń