środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 23

Pokoje hotelowe były już rozdzielone. Rydel, Van i Lau w jednym, Rocky i Ell w drugim, a Ross i Rik w trzecim. Ross musiał się stawić na planie o 9:00 rano więc trzeba było się wyspać. Rydel i Lau nie mogły zasnąć przez chrapanie Van.
- Lau? - zagadnęła blondynka.
- Tak?
- Co się dzieje z tobą i Ross'em?
- Nic, a co ma się dziać..
- Coś się psuje prawda?
- Nie! Wszystko jest dobrze..
- Sama nie wierzysz w to co mówisz.
- Spójrz na siebie i Ell'a! Biedak od kilku dni chodzi podminowany. A kochana Delluś nie ma czasu nawet się do niego uśmiechnąć.
- EJ! To nie tak.. Ja się do niego usmiecham, to on siedzi jak naburmuszony dwulatek. A w ogóle to nie odwracaj kota ogonem!
- Nie mam ochoty dziś gadac na takie tematy... Dobranoc. - i na tym rozmowa przyjaciółek się skończyła.
Nazajutrz wszyscy spotkali się w hotelowej restauracji. Dziewczyny postanowiły pójść na zakupy, Rik i Rocky chcieli pograć w kręgle. A Ell dostał bojowe zadanie od Delly :  Pilnowanie Ross'a.
Ell i Ross właśnie dotarli na miejsce. Gdy Blondasek z przyjacielem weszli na salę rozległy się oklaski.
- Oj nie... Przestańcie.. - zaczął Ell. - Tak, tak to ja... Ellington, perkusista R5, ale spokoj...
- ROSS! ROSS! WIWAT ROSS! - zaczął krzyczeć  tłum. Blondyn tylko się uśmiechał.
- EJ! - wrzasnął Ell. - To ci dopiero chamstwo!
- Witaj Ross! - wiwaty ucichły, a na przeciw chłopaków wyszedł laluś w srebrnym garniturku, z przyczesaną grzywką, fioletowo różowych jaskrawych butach i w... pomalowanych błyszczykiem ustach?? - Blondynku! Mła best przyjacielu! Wyglądasz magnifique!
- Cześć Brandon! - odrzekł z uśmiechem Ross.
- Byrandon... - poprawił go dziwny gość.
- A tak..
- A ten to kto? - wskazał palcem na Ell'a.
- Ellington Ratliff.
- Rellington Atlif powiadasz? Hmm nie znam tej face...
- Ellington Ratliff.. - poprawił lekko zirytowany brunet.
- Ah... Maddie! - zawołał laluś. Natychmiast zjawiła się obok niego mała brunetka o lekko chińskich oczkach. - Sprawdź w mojej kartotece kto to.. Jak?
- Ellington Ratliff.
- No.. Słyszałaś. - po chwili Maddie podała mu tablet. Zaczął coś czytać. - Nikt ważny.  A więc... Mój magnifique Ross... Do garderoby! A Rellington.. Siad pod ścianą i nie wykonuj any ruchów! - Ell wykonał polecenie i obserwował wszystko co się działo wokół niego.  Jacyś goście sprawdzali oświetlenie i zawieszali tła. Dziwnie ubrane kobiety rozmawiały ze sobą, i pokazywały cos w notesach. Ochroniarze obstawiali wszystkie  wyjścia, a dwóch mężczyzn w garniakach pełniło rolę goryli BYrandona. Wreszcie rozpoczęły się zdjęcia. Wpierw Ross z filmowym przyjacielem, a potem zawołano jakąś dziewczynę. Gdy Ellington ją zobaczył wstał i omal nie krzyknął.Dokładnie taką ją zapamiętał. Piękną, ale i wredną. Maia Mitchell.  Ta sama, która...
- Ej! Żyjesz? - Ross już dobrą chwilę stał przy brunecie i pstrykał mu palcami przed oczyma.
- Zabieraj łapy... - Ell w końcu się ocknął. - Co ona tu robi? - wskazał palcem na Maię, gadającą z BYrandonem.
- Przecież gra ze mną w filmie... Co ty? TBM nie oglądałeś?
- Nie oglądam filmów z tobą?
- A to czemu?
- Bo jeśli ty w nich występujesz to z góry wiem, że to kompletna klapa...
- Krytyk się znalazł.. pf...
- Magnifique? Gdzie jesteś?! - rozległ się krzyk lalusia.
- Ide... - Ross poszedł wdać się w porywającą rozmowę ze swoim ukochanym, stylowym (czyt. dziwnym, wieśniackim) szefem.
Rozpoczęły się zdjęcia. Ell dalej stał pod ścianą i gapił sie na Maię. Dziewczyna zauważyła to i w wolnej chwili do niego podeszła.
- No hej. - uśmiechnęła się. - Jak tam brat?
- A co cię to obchodzi? - odparł chłodno. - Ponoć nie spełnia twoich kryteriów.
- Nieco się zmieniły. Teraz blondyn, czekoladowe oczy, ładny uśmiech, bujna czupryna.... Kojarzysz gościa?
- Co ty podła małpo chcesz od Ross'a co?
- Wszystko! Chce jego i tylko jego. I nic mi nie stanie na przeszkodzie. Słyszlałam że znalazłeś sobie dziewczynę. Siostra Ross'a? Witam w rodzinie... - odeszła z podniesioną głową. W ciągu wszystkich przerw wdzięczyła się do blondyna. A Ell tylko stawał miedzy nimi. W drodze powrotnej postanowił poruszyć ten temat.
- Co jest miedzy tobą a Maia?
- Przyjaźnimy się. I tyle.
- Jak daleko sięga ta przyjaźń.
- Jest dla mnie jak siostra.
- A ty dla niej?
- Brat.
- Rozmawiałem z nią. Ona chce być z tobą Ross. Uważaj na nią.
- Jasne.. Cos źle zrozumiałeś.
- Słuchaj.. Ona nie jest.. Ona jest... Nie wiem jak ci to powiedzieć... Pamiętasz mojego brata Charles'a? On był kiedyś z Maią. Kochał ją na zabój, a ona zostawiła go po 3 miesiącach, bo uważała, że jego oczy nie są dostatecznie brązowe rozumiesz? Załamał się chłopak. Potrzebował psychiatry... Po pół roku wszystko prawie wróciło do normy. Wyjechał do cioci do Argentyny. I tam teraz jest jego dom.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś...
- A co ? Miałem wam rozpowiadać problemy sercowe i psychiczne własnego brata? Weź ty się zastanów..
- No tak.. Ale Maia się zmieniła. Jest wspaniałą przyjaciółką.
- Czy ty nie słyszysz?  Ona chce cie mieć tylko dla siebie. Powiedziała mi to.
 -Mhm.. Będę uważał. Zadowolony?
- Módl się aby do niczego miedzy wami nie doszło. Jestem lojalny wobec Rydel, a ona wobec Laury.
- To już przesada...
- A właśnie, że nie...

piątek, 26 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 22

Od ogłoszenia wyjazdu Ross'a minął tydzień. Przez cały ten czas Blondasek próbował odwieść Rydel od szalonego pomysłu. Delly była nieugięta. Widziała, że coś między Ross'em i Laurą zaczęło się psuć. Spędzali ze sobą coraz mniej czasu. Postanowiła rozkochać ich w sobie od nowa.
- Delly błagam! - Ross od rana chodził za siostrą i próbował ubłagać ją by zostawiła Rocky'ego i Riker'a w domu. - Skoro ty i Lau i tak ze mną jedziecie , to po co brać te małpy z nami?! Zlituj się..
- Ross stop! - blondynka gwałtownie się  odwróciła i podniosła rękę na wysokość nosa brata. - Mów do ręki... -  odwróciła się i zamknęła w łazience.
- FOCH! - krzyknął przez drzwi i usłyszał jak ktoś wchodzi.
- Siemanko! - Ellington trzasnął drzwiami. - Rydel! Skarbie jesteś?!
- Nie teraz! - odkrzyknęła blondynka. Ross tymczasem zszedł na dół. Omal nie potknął się o sterte walizek pokładanych w piramidki egipskie. Blondyn poszedł do kuchni i wrócił z bananem w reku. Zastał Ellingtona opierającego się o barierkę i nerwowo stukającego w kawałek poręczy.
- Masz jakieś tiki nerwowe? - zapytał gryząc kawałek owoca.
- Może...
- Trochę gorzki ten banan... - mruknął Blomdasek.
- Proponuje zdjąć skórę...
- AAA no tak... - wtargnął Rocky.
- Siemka gadziny! - przywitał się. - Mam dla was wiadomość.
- Dostałeś prace jako nadworny śmieciarz królowej Elżbiety i jedziesz do Londynu?! - zapytał Ross z nadzieją w głosie.
- Urodzą ci się bliźniaki? - dodał Rik schodząc po schodach.
- Nie i nie.. Ja i Vicky jesteśmy parą!!! - Wykrzyknął zadowolony. Ku jego zdumieniu na nikim nie zrobiło to większego wrażenia.
- Pfff tyle to ja wiem... - mruknął posępnie Ell.
- Skąd? - zapytał Rocky.
- Bo Delly trąbi o tym od tygodni! -krzyknął i poszedł do kuchni po coś do picia.
- A temu co? - spytał Rik. Bracia wzruszyli tylko ramionami i rozeszli się, każdy do siebie aby sprawdzić, czy zabrali ze sobą to co najważniejsze. Tymczasem Rydel skończyła pakować rzeczy z łazienki i zeszła do kuchni. Uśmiechnęla się do Ell'a, ale ten nie odwzajemnia gestu. Ślepo sączył sok pomarańczowy.
- Cos się stało? - zapytała Rydel, widząc minę swojego chłopaka.
- Ty mi powiedz...
- He?
-  Zajmujesz się wszystkimi, tylko nie nami. Martwisz się o związek Raury, nie zauważając tego że nasz się rozsypuje... Co się dzieje Rydel?
- Coś ci sie zdaje...
- Jasne... - blondynka nalała sobie mleka i poszła sprawdzić czy spakowała wszystkie niezbędne rzeczy. Brunet poszedł za nią. - Widzisz? Nawet nie mamy czasu porozmawiać?
- Przecież rozmawiamy...
- Wiesz, że nie o taką rozmowę mi chodzi.
- Oświeć mnie...
- Kiedy ostatnio byliśmy gdzieś razem?
- Tydzień temu... U Vicky.
- A we dwoje?
- We dwoje? Trzeba było mnie zaprosić.
- Próbowałem, ale ty ciągle nie masz czasu.
- Bzdury gadasz... - Delly widziała, ze Ell ma już gotową odpowiedź i szybko dodała: - Gdy tylko przylecimy do Australii, pójdziemy gdzieś. Co ty na to?
- Chce to zobaczyć...
- I zobaczysz! - Rydel uśmiechnęła się i pocałowała go. - A teraz przynieś tu swoje walizki. - brunet spełnił polecenie, po czym poszedł obejrzeć w telewizji Modę na sukces.
- Chwila... - mruknęła Rydel sama do siebie. - Gdzie jest Riker? Riker!!!!
- Nie drzyj się tak! - odpowiedział jej schodząc ze schodów. - Mam już pp dziurki w nosie tego, że tak mnie pilnujesz! Obiecałem? Obiecałem!
- I tak ci nie ufam. - powiedziała z uśmiechem.
- Witaj poczciwy narodzie! - do domu wtargnęły Lau i Van. - O Rikuś... Przyniesiesz moje walizki? - Blondyn nic nie mówiąc poszedł do samochodu.
- Moje też przyniesiesz? - krzyknęła za nim Laura.
- Nie!
- Pfff.. - westchnęła brunetka. - Gdzie ta moja paskuda?
- Paskuda? Bez przesady... - odpowiedziała Rydel.
- Oj dobra... Łosiu! Gdzie jesteś?!
- Tam, gdzie ciebie nie ma! - krzyknął głos z piętra.
- To nie było miłe!
- Łosiowanie też nie!
- Przepraszam?!
- To co chciałaś?!
- Żebyś moje walizki przyniósł... Proszę?
- No dobra... - powiedział i zbiegł na dół. Otworzył drzwi, a przed nim stała Marie. - Mam paralizator!
- Spokojnie małpo, nie będzie ci potrzebny. Chciałam tylko życzyć wam strasznej podróży i żeby samolot spadł prosto w paszczę wieloryba... - powiedziała i odeszła.
- I niech los ci nigdy nie sprzyja! - zawołał za nią Blondasek i poszedł po walizki. Po przeniesieniu ich dołączył do Ell'a.
Po 5 godzinach siedzieli już w samolocie. Rocky cały lot przesiedzuał tuląc sie do Delly i lamentując, pozostali chłopcy przespali podróż. Siostry Marano  uspokajały rodziców. Wreszcie dolecieli do celu.
- Australia!!

środa, 24 grudnia 2014

Dzwonią dzwonki u sań,
stół pełen wigilijnych dań,
pod obrusem sianko leży,
rodzina na Pasterkę bieży.
Będą wszyscy kolędować,
z narodzenia Pana się radować.
Kolędujmy i my wraz,
bo radosny nadszedł czas.
Wesołych Świąt :*

poniedziałek, 22 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 21

*Rozmowa telefoniczna *
- Rydel... Nie pytaj. Przyjeżdżaj! - błagał Riker.
- Z jakiej paki mam się za was wstydzić głąby?!
- Ross ma jakąś nerwice. Siedzi na krześle z podkulonymi nogami, ssie kciuka i krąży wzrokiem po całym posterunku.. Co prawda mają tu nawet ładną policjantkę. Ma czym oddychać...
- Uspokój sie tam! - blondyn usłyszał głos swojej dziewczyny.
- Ross! Ogarnij się! - Rik próbował zwalić winę na Ross'a. - Dells! Ja cie błagam! Zlituj się!
- Hmmm a co ja będę z tego miała?
- Satysfakcję? No dobra.. Fioletowe tutu...
- Już jadę skarbie! - krzyknęła i rozłączyła się. Riker usiadł z powrotem na przeciw policjantki, która jak to błyskotliwie wspomniał, ma czym oddychać.
- A więc. Zaczynamy.. - powiedziała po chwili. Imiona i nazwiska?
- Ross i Riker Lynch. - odpowiedział Rik.
- Oo. Widzę, że państwo już po ślubie? W Holandii był?
- Co? - Riker był całkiem zbity z tropu. - Jakim ślubie?? Nie ważne.. Bo wie pani moja dziewczyna i...
- Tworzycie trójkącik? Niemożliwe..  I jak to jest?
- Ale co?!
- No wiesz... Jakbyście chcieli kogoś do pary, to ja chętnie..
- Ty i my? Że w sensie? Że razem tego, tego? We czwórkę? - policjantka energicznie pokiwała głową, rozpinając guziczek swojej bluzki.
- A co ? - zapytała. - Nie nadaje się? - udała minę skrzywdzonego szczeniaczka. Riker mimowolnie pochylił się.
- Rik?! - w tej chwili blondyn usłyszał głos Vanessy. Szybko zgiął się pod stół, udając że coś podnosi. Już chciał coś powiedzieć, ale policjantka go uprzedziła.
- Oo to ty jesteś tą od trójkącika?! - zawołała. Van zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na Rydel. Po chwili ocknęła się.
- Nie wiem, co oni jej nagadali, ale czekam na  zewnątrz... - powiedziała i wyszła.
- To se nagrabiliście... - zagroziła im blondynka.
- Ja już nic nie kumam... - mruknęła policjantka. - To w piątkę?
- Nie! - odpowiedziała szybko Rydel.
- No... Skoro nie to trzeba będzie spisać zeznania...
- Co ? - powtórzył Riker.
- Skoro nie chcecie się ze mną zabawić...
- Dobra czekaj! - poprosił blondyn. - A konkretnie to...
- No, skoro nie chcecie szyć ze mną nowych ubrań, to...
- Co robić? - Ross w końcu się ocknął
- Szyć ubrań.. - powtórzyła policjantka. Rydel wybuchła śmiechem. Tymczasem Riker spróbował udobruchać nową koleżankę.
- Dobra! - powiedział. - Zgadzam się, ale nie dziś. Zadzwonię do ciebie. Dobra? - po chwili namysłu kobieta zgodziła się. Zadowolone rodzeństwo wyszło z posterunku. Gdy byli już przy samochodzie Rydel znów podjęła rozmowę.
- Nawet nie wziąłeś od niej numeru..
- A mówią, że blondynki są głupie... -  wsiedli do auta, gdzie czekała już Ness. Całą drogę nie odzywała się do nikogo. Gdy dotarli na miejsce poszła do łazienki. Riker pobiegł za nią.
- Czego szczurze? - warknęła.
- O co chodzi?
- Posterunek. Pamiętasz? Ta policjantka.
- To takie.. Męskie hormony... - próbował się usprawiedliwić. - Ta kobieta mnie zaskoczyła. Ale... Wiem, że nie powinienem, bo moja dziewczyna jest najpiękniejszą kobietą na ziemi. - Van skoczyła na blondyna tak, że oboje wylądowali na ziemi. Na szczęście upadek zamortyzował puchaty dywan.
- Kocham cię.. - powiedziała cicho Van. Rik zaczął ją namiętnie całować. Błądził rękami po jej ciele, a dziewczyna uśmiechała się między pocałunkami. Lynch zupełnie zapomniał o grabiach, panu Marano, o tym co słuszne i zaczął rozpinać koszule szatynki. Wtem do łazienki wparowała wściekła Rydel.
- Riker Anthony Lynch! - wrzasnęła. - Złaź słoniu z mojej przyjaciółki i przestań ją rozbierać bo ci ten twój głupi łeb na mielonke przerobie! - Riker natychmiast wstał z szatynki, pomagając także jej. Blondynka wskazała palcem schody. Para powlokła się na dół. Usadowili się na kanapie. W salonie był jeszcze Ellington. Rydel weszła na chwilę do kuchni i wróciła z patelnią.
- No dobra.. - zaczęła stając przed nimi i energicznie wywijając swoją bronią. - Przysięgać mi tu, że to się już nigdy nie powtórzy!
- Ale tak... nigdy, nigdy? - zapytał Riker.
- Masz obrączkę na palcu ośle? A Van ma? No właśnie... Obiecałam rodzicom, że was przypilnuje i do ślubu nikt mi tu nie będzie... Jasne?! - dodała grożąc patelnią.
- Al... -zaczął Rik.
- Jasne?! - powtórzyła blondynka.
- Jasne. - przytaknęła wesoło Ness.
- No... I tak ma być! Ell!
- Ałć! Dell! Stoję tuż obok... - poinformował ją brunet.
- Przepraszam słonko! - powiedziała i pocałowała go na przeprosiny.  W tej samej chwili Laura zbiegła z góry. Była wyraźnie wkurzona.
- Ale Lauruś... - tuż za nią szedł Ross. Brunetka usiadła na kanapie.
- O co znów poszło? - zapytała Rydel.
- Nie ważne. - odpowiedziała Laura.- Pożyczysz patelnie?
- Sorrki, ale nie. Kupiłam ją wczoraj w Pepco. Jak rozumiesz nowiusia broń. Jeśli przywalisz nią Ross'owi istnieje ryzyko, że jego wszy na niej zostaną.
- Ah... No tak.
- To o co poszło? - zapytała Delly.
- A o to, że twój drogi brat wyjeżdża do Australii na dwa tygodnie i dopiero teraz mnie o tym poinformował.
- Że co?! - blondynka spojrzała na Blondaska.
- Za tydzień będziemy kręcić Teen Beach Move 3. Zdjęcia odbywają się w Australii.
- Dzieciaczki ! - wrzasnęła znów Dell. - Zbierać się! Jedziemy do Australii!!!

Tam tam.. i dramatyczne tam... Chociaż rozdział niezbyt się udał, to jest plus! Niedługo święta! :D

sobota, 20 grudnia 2014

Tak, wiem. Jestem złym człowiekiem, ale juz się tłumacze. Od środy brak weny. Chciałam chociaż dziś cos dla was wyskrobać, ale po pierwsze cały dzień byłam u cioci co = brak Neta, a po drugie nie mam weny. Kompletnie nic nie potrafię napisać. Postaram się cos przygotować na środę. Ale nic nie obiecuje. Jeszcze raz bardzo was przepraszam :(

środa, 17 grudnia 2014

Rozdział 20


Pan Marano wyszedł z samochodu chwiejnym krokiem. Był strasznie niewyraźny.
- Witrrr... -zaczął. - Wityyyyyy
- Wita... - podpowiedział Riker.
- Ehh no własssnie... Witaaa - spity ojciec Lau i Van podrapał się po głowie i usiadł na krawężniku. - Witaaan.. Witam! Oooo Witam!!
- Dzień dobry tato!- uśmiechnęła się Vanessa. - I co tam u babci?
- Jessss... Jesszzzz.. Stra... Stracznie.. Zem... Zmączo... na...
- Zmączona powiadasz? - dopowiedziała Laura.
- Tiaak.. Zmączona... Ja też! Idte się połozz... połozz...z zzz... legnąć...
- To ja ci może... - zaczęła Van.
- Tnie!!! Jesszczee stobą nieee skonn... czczyłem! - Pan Marano wskazał palcem na Ross'a chowającego się za Elington'em. - Ryszszardzie!! Rysiu!! Ryśku! Rysiuniu! Słońce ty moje! Ryszuczku! Nawfet nie wiesz jaką mi radtość sprawww.. .fiłeś tym, że chocisz z Laurom... Siedze sobie z bratem.. a on do mmmnie Chłopaak twojej córki jeszt słaawny... I tak sobie myszlę, że zapewniszz jej dobrobyt.. a mi kupisz włosskie wfino Hianti...  - powiedział uśmiechnięty i poczłapał w stronę domu. Ross stał w tym samym miejscu z gałami na wierzchu. Po chwili ocknął się:
- Ryszard?! R - O - S - S to serio tak trudno zapamiętać? - Lynchowie i siostry Marano przekroczyli próg. Wszyscy stanęli jak wyryci. W domu panował istny chaos. Wszystkie rzeczy z szaf powyrzucane były na ziemię. Szuflady połamane. Podłoga popisana mazakiem, kwiaty porozrzucane po całym pokoju. Rydel poszła do kuchni. To co tam zastała prawie zwaliło ją z nóg. Talerze leżały na całej ziemi, zlew był zatkany szkłem, śmieci wysypane na stół. Istny koszmar.
- Dzwonić po Antka!! - zarządziła Rydel. Po 10 minutach zjawił się policjant.
- Melduje się Anth... - zaczął swoją gatkę, gdy tylko Riker uchylił drzwi.
- Wiem! - przerwał mu blondyn. - Właź i rozpocznij śledztwo. Chcę wiedzieć kto to zrobił i ile nam za to zapłaci. - policjant przekroczył próg i padł na kolana. Chodząc na czworaka przyłożył nos do podłogi i zaczął węszyć. Grupa przyjaciół przyglądała się temu z niemałą ciekawością. Po 15 minutach bezsensownego węszenia Anthony'ego cała szóstka przysnęła na kanapie. Po kolejnych 20 minutach obudził ich krzyk Antka:- Wiedziałem! Tak! Widzisz tato?! Nadaje się na policjanta!! HaHa!! - Riker pobiegł do kuchni.
- Kurde człowieku! - krzyknął. - Wiesz kto to zrobił czy nie? Twój ojciec mnie nic a nic nie obchodzi!!
- Obrażasz policjanta na służbie? - Anthony już całkiem się opanował i spojrzał znacząco na Riker'a.
- Może.. - odparł blondyn.
- To podlega pod sąd karny..
- To mnie skuj ty...
- Stop! - Van wtargnęła do kuchni. - Do jasnej cholery mam was dość! Drzecie się jak opętani, nikt nie wie o co. Nawet wy nie wiecie! Starczył mi widok mojego spitego ojca, który mówił, że lubi Ross'a... Starczy wrażeń na jeden dzień. Więc przydupasy jedne zamknąć się, rozwiązać zagadkę i pozwolić mi spać! Stres źle na mnie działa... - wyszła z pokoju.
- Kto to zrobił? - dodał szeptem Riker.
- Ruda kobieta... Tylko tyle wiem. - odparł Antek. - Znalazłem rudego włosa, zaczepionego  o kawałek szkła.
- Hmm... - mruknął Rik. - Moje zdolności deduktanda, pozwalają mi stwierdzić, iż była to Marie!
- Że yyy kto?
- Marie, Marie Clearfirth... - Anthony wybiegł z domu Lynch'ów jak oparzony. Riker tylko wzruszył ramionami i poszedł do reszty. Zaczął klaskać, ale nikt nie wstawał. Wtedy zauważył, że wszyscy mają słuchawki na uszach. Domyślał się, ze to sprawka Van, której krzyki przeszkadzaja bardziej niż cokolwiek innego. Blondyn postanowił wymyślić jakiś wyjątkowy i oryginalny sposób obudzenia ich. Woda oklepana, pieprz też... Nagle olśniło ten jego ścisły móżdżek.
- Talerze! - powiedział sam do siebie i pobiegł do piwnicy, by wśród instrumentów odnaleźć talerze. W końcu znalazł je pod starą pizzą Rocky'ego. Z tryumfalnym uśmieszkiem podążył z powrotem do pokoju. Stanął za kanapą, odchrząknął, zanucił sopranem "Lalala", pociągnął nosem, zamknął oczy, wyciągnął ręce i walnął talerzami. Wszyscy gwałtownie spadli z kanapy. Utrzymała się tylko Laura. Riker poczuł na sobie 5 zabijających spojrzeń. Ellington podszedł do niego z zamiarem wyprostowania mu nosa, ale ten powstrzymał go dłonią.
- Zanim mi wpierdzielisz... - rzekł. - To wiedz, że to Marie. Moje zdolności deduktanckie pomogły mi to wydedukować. - poinformował wszystkich z dumą.
- Zdolności deduktanckie? - powtórzyła Delly. Jej brat kiwnął głową. Blondynka dalej patrzyła mu w oczy.
- No dobra... - blondynek skapitulował. - Antek znalazł rudy włos.
- Jej! - Ross aż podskoczył z radości. - Czyli mamy winnego.
- Co cię tak bawi? - zapytała Laura.
- Nie wiem... - odparł Blondasek. - Coś mi odwala...
- Widzę właśnie... - zapewniła go brunetka.
- Przyjaciele! - zapowiedział Riker. - Kierunek: Dom Marie.
- Nie chce mi się... - mruknęła Van.
- To zostań Słońce ty moje! Ross! Rusz dupe! My dwoje wystarczymy! - Ross zgodził się chętnie. Gdy dotarli do domu Marie oniemieli. Przed drzwiami stał pewien samochód... Samochód taki sam jak... dyrektora banku w L.A. Faceta po pięćdziesiątce, z łysym łbem, dużym brzuchem i kieszeniami wypełnionymi kasą. Bracia mieli tą przyjemność, że gdy oglądali auto, z domu Marie wyszedł jego właściciel wraz z rudzielcem. Marie pomachała mu i krzyknęła:
- Pa tatusiu! - po chwili zauważyła przypatrujących się wszystkiemu braci. - Czego małpy?
- Policję... Lubisz? - zapytał Ross.
- A wy? - dwaj blondyni usłyszeli głos dobiegający zza pleców. Ujrzeli dwóch  goryli w mundurach.
- Państwo pójdą z nami.. - powiedział jeden z nich. Po chwili oboje siedzieli na tylnym siedzeniu radiowozu i rozpaczali...

Czemu tak późno? Wszystko przez historię...
Czemu taki nudny? Wszystko przez historie...
Ale warto było się uczyć 1,5 godziny :D

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 19

- Victoria? C..c.. o ty ttu robisz?
- Mieszkam. - odpowiedziała spokojnie dziewczyna.
- Ah.. Tak. Głupie pytanie... To ja już.. - wskazał drzwi i wybiegł z domu. Victoria spuściła głowę i powlokła się do pokoju. Usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Przyjaciele usiedli wokoło niej. Piewsza odezwała się Rydel:
- Hej.. Vicky.. Co się dzieje?
- Nic... - zamruczała dziewczyna.
- Przecież widzimy. Znasz go?
- Nie ważne...
- Nie chcesz o tym rozmawiać?
- Nie...
- A może.. - blondynka zawahała się. - Chcesz porozmawiać o tym na osobności? - Victoria kiwnęła głową. Rydel pomogła jej  wstać i obie poszły do łazienki.
- Anthony... - zaczęła Vicky. - To mój były. Poznaliśmy się przypadkiem, na ulicy. Wtedy jeszcze mieszkałam z matką. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Zadzwonił jeszcze tego samego dnia. Przyszedł do mnie do domu. Poznał Marie... Zakochałam się. On mówił, że jestem tą jedyną, że świata poza mną nie widzi. Aż któregoś dnia wracam do domu i zastałam go całującego się na stole z moją siostrą! Masz pojęcie, jak się wtedy czułam?! Jak ostatnia szmata... Zerwałam z nim, a on... Dalej był z Marie. Nie raz widywałam go w naszym domu, tulącego się do mojej siostry. Dlatego się wyprowadziłam. Nie mogłam znieść tego widoku. A teraz... Wszystko wróciło. To całe upokorzenie. To wszystko...
- Męska szowinistyczna świnia... - wysyczała Rydel, po czym przytuliła przyjaciółkę. - Będziesz tak płakać? Za nim? On nie jest ciebie wart dziewczyno!
- Masz racje... Chodzi po prostu o to, że to wszystko znów wróciło.
- Ale więcej nie wróci. Ten ułom już nie doprowadzi cię do płaczu. Bo jeśli spróbuje to zamelduje się na ostrym dyżurze!
- Dzięki.. - blondynka uśmiechnęła się do Rydel. Wyszły z łazienki  i obie poszły do pokoju. Zastały resztę grającą w karty.
- Widze, że hazard się szerzy... - skomentowała Delly.
- ĆŚŚś wygrywam! - uciszył ją Ellington.
- A w co gracie? - zapytała Victoria. Jej głos jeszcze troch drżał, ale nie było innych śladów płaczu. No, może poza mokrymi włosami.
- W wojne.. - odpowiedział Rocky. Zostawił karty i podszedł do Vicky. - Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Czy zbierać chłopaków i mamy iść dać mu w mordę?
- Nie Rocky. Nie trzeba. - Vicky obdarzyła go szczerym uśmiechem.
- Zagrasz? - zapytał brunet.
- Chętnie. - Rocky wziął dziewczynę za rękę i doprowadził do reszty. Rydel przyglądała się temu wszystkiemu z szerokim, naprawdę szerokim uśmiechem. Po chwili dołączyła do przyjaciół. Po godzinie gry Ross gwałtownie wstał i zaczął śpiewać na całe gardło:
- Wygrałem! Wygrałem! Tak łatwo się nie dałem! Wygrałem!
- Przymknij się, bo znów po ciebie przyjdą! - zganiła go Laura.
- He? - Ross spojrzał na nią zdezorientowany. Dziewczyna pacnęła go w łeb.
- To co? My się już będziemy zbierać nie Ross? - zapytała po chwili brunetka.
- Ok.. - odpowiedział Blondasek. - A.. Twoi rodzice nie dzwonili ani razu?
- Byli wczoraj na urodzinach babci Jadzi. Za pewne są na kacu i nic im się nie chce.
- Babcia Jadzia... i kac? - wtrącił Riker.
- Nie znasz babci Jadzi... oj nie znasz... - Laura poszła do korytarza, a Ross za nią.
- To my sie też będziemy zbierać... - powiedziały równocześnie Rydel i Van.
- To idźcie.. Ja jeszcze chwile zostanę... - krzyknał Rocky do ludu tłoczącego się w korytarzu. - Jeśli mogę... 
- Jasne, że możesz.- Victoria obdarzyła go uśmiechem. Po 15 minutach zostali sami.
- To co? Oglądamy coś?
- Zmierzch...?
- Czemu nie...

* Pozostali byli już prawie koło domu Lynch'ów *

- Jak myślicie? Rocky będzie z Victorią? - zapytał Ross.
- Ty się tym na razie nie martw. Masz inny problem.. - odpowiedział mu Riker.
- Niby jaki? - Riker wskazał panią Frog, stojącą w drzwiach swojego domu. - Wiaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaać!!!!
- Nie, nie, nie... - Ell i Riker zatrzymali Blondaska. - Pójdziesz tam i wszystko wyjaśnisz... - W tej chwili pani Frog podeszła do nich. Ell i Rik dalej trzymali Ross'a
- Witaj malutki..  - pani Frog dotkneła policzka chłopaka. Biednemu Ross'owi zbierało się na wymioty. Ku jego zdziwieniu pani Frog zamiast dalej go głaskać przyłożyła mu w twarz.  - Nauczysz się, że takich super lasek jak ja to się nie wystawia... - machnęła swoimi tłustymi włosami przed jego nosem i poszła do domu. Ross ukląkł przed Laurą.
- Ja cię błagam... - zaczął. - Gdy będziemy już po ślubie, nie zapuść się jak ona...  - Laura spojrzała na niego, z trudem powstrzymując śmiech.
- Nie bój się... malutki... - prychnęła. - Nie zamierzam... - Też uklękła i pocałowała Blondaska. Przed nimi zatrzymał się samochód. Samochód taty Marano...

Jej... Zmierzch pomógł :D Coś tam nabazgrałam...

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział 18

- Aaaaaaaaaaa!!!!!!!! - Ross obudził się z krzykiem. - Ona tu idzie! Zaraz tu będzie!!
- Kto? - zapytała zaspana Van.
- Pani Frog, a kto inny? Myślisz, że kogo się tak boję?
- Mnie..  Jestem cała obklejona sokiem! - wrzasnęła Laura.
- UPS... - Blondasek obdarzył ją najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
- Możecie się przymknąć? - zapytał Rocky, nie otwierając oczu.
- Ktoś z was jadł wczoraj cebule? - zapytała Vicky. - Strasznie tu śmierdzi.
- Ja... - odpowiedział Rocky. Po chwili zorientowali się, że stykają się nosami. Podnieśli się jak oparzeni. Rocky odwrócił wzrok, a Vicky spłonęła rumieńcem. Teraz już wszyscy się przebudzili.
- Dzień dobry skarbie. - szepnął Ell do Rydel i pocałował ją w policzek.
- Nareszcie!! - krzyknęły razem Lau i Van i podbiegły, by przytulić przyjaciółkę.
- Kiedy?
- Tu?
- Jak?
- Opowiedz!
- Wszystko!
- Ze szczegółami!
- Nie pomijaj niczego! - siostry zaczęły zasypywać Delly pytaniami.
- No, bo to... - zaczęła Rydel.
- Proponuje wpierw ubrać się, posprzątać i pogadać przy śniadaniu. - zaproponowała Vicky. Wszyscy się zgodzili. Dziewczyny posprzątały, a panowie po kolei zajmowali łazienkę, by się odświeżyć. Problem? Ross miał koszulkę i spodnie od soku, wię c zmuszony był wciągnąć ubrania Vicky. Niestety. Rozerwał jej największe spodnie i dziewczyny były zmuszone żebrać u sąsiadów o męskie spodnie. Na szczęście jeden ze znajomych Victorii się zlitował. Laura natomiast po trzaśnięciu Ross'a klapka na muchy tak mocno, że został ślad, ubrała czerwoną bluzkę Vicky. Gdy już wszyscy byli po prysznicu, a w pokoju lśniło, chłopcy zaproponowali, że zrobią śniadanie. Dziewczyny chętnie się zgodziły. Lau, Van i Vicky zaciągnęły Rydel do pokoju i zażądały dokładnego opisu wczorajszego wieczora. Mężczyźni pognali do kuchni.
- Hmm proponuje.. Płatki i naleśniki z truskawkami. - zaczął Rocky. - Ja i Ell płatki, Ross i Rik naleśniki.
- SPK. - odparła pozostała trójka. Ross i Rik zajęli się ciastem do naleśników.
- Em.. Rocky?? - zapytał Ell.
- Co?
- Co najpierw? Mleko czy płatki? W sensie co zagrzać najpierw..
- Ajajajaj... Ell. Sama nazwa mówi tak? PŁATKI Z MLEKIEM. Chyba logiczne że najpierw płatki..
- A no.. Dzięki.. - Rocky w tym czasie zajął się dobieraniem misek i łyżeczek. Ross'owi i Riker'owi, o dziwo, poszło sprawnie. Ich danie znalazło się już na  patelni.
- Rockyy... Możesz podejść? - poprosił znów Ell.
- O co znów chodzi?
- O ten tramwaj co nie chodzi... - uśmiechnął się Ell. - A tak serio to mogę już dodać mleko?
- Hmm... - Riker zerknął na płatki. - My się na tym nie znamy... - powiedział  i wrócił do naleśników.
- Czekolada już się wydziela.. - odpowiedział Rocky. - Lej mleko.
- Ej chłopaki... - zawołała Rydel z pokoju. - Co tak cuchnie spalenizną?
- Nic.. Nic... - odkrzyknął Ell, po czym zwrócił się do Rocky'ego. - Spalenizna?!
- Wyłącz to! - zarządził brunet. - Nalewaj do misek. - Po zeskrobaniu przypalonych płatków z dna garnka śniadanie było gotowe. Naleśniki prezentowały się dużo lepiej niż płatki..
- Dziewczyny! Śniadanie!! - zawołał Riker.
- Co jem... - Rydel wpadła do kuchni, a za nią reszta dziewczyn. Wszystkie utkwiły wzrok w "płatkach".
- Co to u licha jasnego jest?! - zapytała Laura.
- Zwęglone płatki.. Jak się domyślam... - odpowiedziała Vicky.
- Mam świetny pomysł. - podsunęła Van i zwróciła się do czterech kucharzy. - Za to, że schrzaniliście płatki sami je zjecie, a my z radością skonsumujemy naleśniki.
- Co?! Ale.. - zaczął protestować Ell.
- Żadne ale! - wykłócała się Vanessa.
- Ale Va...
- Ćśśś!
- A...
- Ć
- To tych dwóch Gargameli wina! - próbował wykręcić się Riker. - My robiliśmy naleśniki.
- Trzeba było ich przypilnować Skarbie. - Van pocałowała Rik'a, wzięła naleśniki i wraz z dziewczynami udała się do pokoju.
- Ty.... - Ross wskazał palcem na Ell'a.
- I ty... - Riker zrobił to samo, tyle że wskazał Rocky'ego. Rocky i Ellington zaczęli uciekać przed oprawcami. Gonili w tą i z powrotem. Nikt nie był w stanie ich zatrzymać. Trwało to mniej więcej... 20 minut. Dziewczyny zwijały sie ze śmiechu. Zabawę zaepsuł dzwonek. Rocky poszedł otworzyć.
- Witam! - usłyszeli głos mężczyzny. Dla części rodziny był on znajomy. - Melduje się Anthony Jeremy Jackson Harley Dominick von Junginder  III Junior.
- PAN Antek... - syknęła Delly. - Drogie panie.. Nie wychylać się. Chłopaki pomóc Rocky'emu! - Ell poszedł pierwszy.  Za nim powlekli się bracia.
- Witam! - wykrzyknął Antek. - Jestem...
- Tak, wiemy.. - przerwał mu Ell. - W jakiej sprawie?
- Zgłoszono nam naruszenie spokoju. Pójdą państwo ze mną. 
- Co?! - zawył Ross. - Ja jestem niewinny. 
- Idziemy! - rozkazał Antek.
- Anthony! - Vicky wyszła z pokoju. 
- Victoria.. Ty? Tutaj?

Przepraszam, że:
1. Tak późno
2. Taki bez sensu.
3. Nie ma ładu i składu.
Powód jest głównie tylko jeden:
We na ze mnie kompletnie uszła ;/ Postaram się wynagrodzic to wam w sobotę.

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 17

- Delly... wiesz, że to nie tak.. - próbował wytłumaczyć się brunet.
- Nie tak? A jak? - wrzasnęła Rydel. - Najpierw patrzysz się na mnie, jakbyś mnie chciał wzrokiem pożreć! Potem prawisz komplementy, jeszcze później całujesz, a na końcu mówisz, że mnie nie kochasz...
- Wiemm głupi jestem, ale... To dlatego, że ja nie chcę ciebie ranić... ROzumiesz?
- Kto normalny by się w tym połapał? - zapytała.
- Może i masz racje ale... Patrząc na ciebie, serce bije mi szybciej. Jesteś dla mnie kimś bardzo, bardzo ważnym. A ten pocałunek... Miałem wrażenie, że żałowałaś. Ja z jednej strony też. Nie chciałem... Bałem się, że gdy będziemy razem, to ja będę cię nieustannie ranił. Rozumiesz?
- Czyli... Choć z przyjemnościa zostałbym twoim chłopakiem, boję się, że cię zranię, całując sie z inną tak?
- Nie jesteśmy jeszcze aż tak z sobą zżyci, żeby być razem. Teraz rozumiesz?
- Teraz rozumiem.. - uśmiechnęła się Delly. - Czyli co? Czysta karta?
- Czysta. - Ell odwzajemnił uśmiech. - Ale... Mogę cię dalej podrywać?
- Hmmm - blondynka udała zastanowienia.
- To może na początek... Pierwsza randka? Kino, jutro, 18:00?
- Chętnie. - odpowiedziała, ukazując szereg równych, białych zębów.

* W tym samym czasie,  schody Lynch'ów*
( Dla sprostowania, Rydel i Ell rozmawiali w salonie )

- Nie kumam.. - mruknęła Laura. - Idą na pierwszą randkę, ale jeszcze nie chcą być razem??
- Oj... Laura.. Ellington jeszcze nigdy nie miał dziewczyny. Boi się, że zrani Rydel i ją straci. Tym samym nie chce niczego przyspieszać. Chce ją lepiej poznać.
- Przecież zna ją od dziecka!
- Ale teraz już nie patrzy na nią jak na przyjaciółkę, tylko jak na dziewczynę, którą kocha. - dodał Vicky.
- Nie kumam.. - powtórzyła Lau.
- My też nie.. - odpowiedzieli razem Ross, Rik i Rocky.
- Bi wy głupi jesteście! - wyjaśniła im Ness. - A teraz się przymknąć!

- Emm Vaan? - krzyknęła Delly. - Wiemy, że podsłuchujecie..
- Widzicie kretyny jedne? Mówiłam zamknąć te kłapiące dzioby! - żachnęła się Marano.
- Przecież wy też gadałyście! - zdenerwował się Ross.
- My gadamy bezszelestnie.. w tym leży cały sekret. - odpowiedziała Laura.
- Dobra, złazić już.. - zawołał Ell. Po chwili wszyscy siedzieli w kółku, grając w butelkę. Wpierw wypadło na Ross'a.
- Pytanie, czy wyzwanie? - zapytał Rocky.
- Wyzwanie.
- Hmm. Wylej na siebie sok z wiśni i idź do pani Frog. Oczywiście z goździkiem w ręku. Powiedz jej, że marzysz o niej każdego dnia wieczorem, gdy zasypiasz... Marzysz o tym by codziennie budzić się obok niej. Przytulać ją... Całować...
- No chyba nie..
- To pocałuj Rik'a.
- Nie !!! - wrzasnąl Riker.
- To ja ide po wiśnie.. - Blondasek wstał i powlókł się do kuchni ze spuszczoną głową. Po chwili wrócił. Oblany był sokiem, a w ręku trzymał koniczynę.
- Ross.. To miał byc goździk.. - przypomniała Victoria.
- A nie jest?
- Dobra.. Ta stokrotka jest nawet lepsza.. - zgodził się Rocky. Dziewczyny popatrzyły na siebie. Ell to zauważył.
- Głąby.. To jest konwalia! - powiedział.
- Pfff może od razu kukurydza.. Co SE będziecie żałować..  - wtrąciła Vicky.
- Dobra, poszedł.. - rozkazała Laura. - Rik idziesz też i pilnujesz, żeby powiedział słowo w słowo.
- EJ!  Nikt nie wydaje poleceń Seksownemu Kapitanowi Riker'owi Lynch'owi!!
 - Rik.. - Van spojrzała na niego spod rzęs.
- Ajaj, Pani Kapitan!  Idziemy Łosiu! - chłopcy wrócili zadyszani po 10 minutach. Dodatkowo Ross wywinął orła na progu. Dotarł do reszty czołgając się.
- Rrr.. Raaaaa... - zaczął.
- Ratunku! - skończył za niego Rik, siadając obok Van i przytulając się do niej.
- Co się stało? - zapytała Vicky.
- Zadzwoniliśmy di drzwi pani Frog. Otworzyła nam po chwili. Była w krótkiej koszuli nocnej.. I miała jedną nogę ogoloną, a drugiej nie.. Myślałem, że rzygnę. Ross chciał już wiać, ale go zatrzymalem. Wydukał to wszystko co Rocky mu kazał.
- Iii ??? - zapytała Rydel.
- Iiii pani Frog dostała wielki oczy. Dziwnie oparła się o futrynę i.. P.. Podsunęła koszulę. Na wysokość pępka.. Przynajmniej tam pępek być powinien. Nie widziałem przez tą mega warstwę tłuszczu i odłamków ciastek. Mniejsza o to. Chwyciła się za głowę, tak jak robią to te modelki. Powiedziała: Zapraszam do środka.. Chłopcy.. - i puściła nam buziaka w powietrzu. Zerwaliśmy się na równe nogi. Ale ten potwór krzyknął za nami: Lepiej u was? No dobra.. Zaraz przyjdę! Wpadlismy do domu i zamknęliśmy drzwi na wszystkie trzy zamki. Teraz albo spieprzamy do Vicky lub Ell'a, albo siedzimy cicho, jak makiem zasiał..
- To dobry pomysł.. - poparła go Vicky. - Zapraszam was do mnie. Dziś rano piekłam ciasteczka, więc...
- Ciasteczka?! - zawołały obżatruchy płci męskiej.
- ... Z kawałkami czekolady.. - dokończyła blondynka. "Mężczyznom' nie trzeba było powtarzać dwa razy. Rocky wziął Vicky na ręce i kazał jej prowadzić. Ross zabrał Lau, Rik Van, a Ell Rydel. Wyszli przez taras. Na szczęście nie natknęli się na panią Frog. Szli tak ulicą, a ludzi oglądali się za nimi. Obżartuchy nie zwracały na to uwagi, a dziewczynom nie przeszkadzało to, że są noszone. Vicky była zajęta wyjaśnianiem Rocky'emu drogi, który nawet dobrze sobie radził. Co innego gdyby prowadził Riker, który potrafi zgubić się w toalecie. W końcu dotarli do domu Vicky. Męska część dopadła ciasteczka, a dziewczyny w tym czasie pościeliły na ziemi po końcu i poduszce dla każdego. Przeczuwały, że po zjedzeniu tych wszystkich ciasteczek, panowie nie dowloką się do domu. A co do Vicky, była szczęśliwa, że poznała grupę tak zwariowanych osób. Czuła, że to początek pięknej przyjaźni. Po skonsumowaniu ciasteczek rozsiedli się wygodnie przed telewizorem. Siedzieli dokładnie w tej kolejności: Ell, Rydel, Rik, Van, Rocky, Vicky, Ross i Lau.
Dziewczyny włączyły Zmierzch. Zgadnijcie kto wytrzymał najdłużej. Rydel i Ell. Chłopak spojrzał na blondynkę.
- Jestem idiota.. - powiedział.
- Wiem.. - Delly zaśmiała się.
- Jestem idiota. Nie wytrzymam już dłużej bez ciebie. Delly?
- Tak? - spoglądali sobie w oczy.
- Kocham cię. I chce żebyś została moją dziewczyną. Zgadzasz się? - dziewczyna nie odpowiedziała. Zamiast tego zatopiła swoje usta w wargach bruneta...

Dla tych moich samobójczyń :* na Mikołajki ;)

Rozdział 16

- Tak jakby.. - powiedziała blondynka. - Bo...
- Może wejdziemy do środka? - zaproponowała Ness.
- Tak, proszę.. - Rocky uśmiechnął się zachęcająco do Victorii. Trochę zmieszana, weszła.
- Zapraszam do salonu. - brunet gestem wskazał na kanapę. Wszyscy troje wygodnie się rozsiedli.
- A więc... - zaczęła Vicky. - Bo Marie.. dziecko.. To dziecko.. To dziecko nie istnieje.. Ona to wszystko zmyśliła,  żeby cie zatrzymać przy sobie.
- Co?!
- Przepraszam, że to ode mnie musisz się tego dowiadywać, ale moja siostra potrafi zrobić wszystko, żeby dopiąć swego.
- Czemu mam ci wierzyć?
- Jeśli nie chcesz, nie musisz, ale nie zdziw się jeśli wyjdziesz na idiote. Marie swój charakter odziedziczyła po matce. Ja mieszkam sama. Nie mogłam z nimi wytrzymać, a ojciec mieszka za daleko. W końcu muszę jakoś chodzić do pracy. To... Ja już nie będę...
- A skąd wiesz, że Marie kłamie?
- Zwierzyła mi się ze swojego genialnego planu... - odparła z ironią. - To ja...
- Kiedy na to wpadła?
- Zadzwoniła do mnie kiedy ty się wyprowadziłeś. Na początku była wściekla , a potem  wpadła na ten pomysł.
- A to ci wredna... - mruknęła Delly, wchodząc do salonu. - Zostaniesz na grillu?
- To my grilla planujemy? - zapytał zaskoczony Rocky, a w miejscach na oczodoły pojawiły się dwa wielkie napisy 'kiełbacha'
- Trzeba uczcić to, że nie wracasz do tej małpy z motorkiem w dupie... O.. Bez urazy.. - dodała spoglądając na blondynkę.
- Spokojnie.. - Vicky obdarzyła Delly ciepłym uśmiechem. - Moja siostra nie raz zalazła mi za skórę. Ale to było przegięcie... I nie dziękuje. Nie będę wam przeszkadzać...
- Ależ nie przeszkadzasz... - próbował zatrzymać ją Rocky. - Potraktuj to jako akt wdzięczności za ocalenie życia Delly. - Rydel energicznie pokiwała głową.
- No dobra... - Vicky w końcu się zgodziła. - To..  Może w czymś wam pomóc?
- Czyli tak: Rocky zaproś Lau i zawołaj Ross'a i Rik'a, gdziekolwiek teraz są. A ty Victoria tak? Możesz mi pomóc zrobić sałatkę, Van a ty rozpal grilla.

Po godzinie wszystko było gotowe. Stół zdobiły plastikowe naczynia, a na środku był wielki talerz 'kiełbachy' Rocky'ego. W dwóch mniejszych museczkach, po obu stronach honorowego dania wsypana została sałatka. Wszystko dopełniał wazon z kwiatami żywcem wyciągniętymi z grobu. Prawda była taka, że Rik dostał polecenie zdobycia kwiatow, miał tak mało czasu, że zerkając do ogródka pani Frog , zwinął goździki z pomnika jej zdechłego kota. Rydel jako ostatnia dołączyła do przyjaciół.
- Jesteśmy w komplecie? - zapytała.
- Jeszcze nie.. - odpowiedział Rik.
- Jak to nie? Ja, Rik, Van, Ross, Lau, Rocky i Vicky.
- A Ell?
- Pfff.. - Rydel prychnęła. - Nie będziemy na waćpana czekać... - w tym momencie zjawił się Ell. Szczęśliwy zasiadł obok Rik'a.
- Widzę, że rodzinka w komplecie.. - zagadnął nakładając sobie na talerz sałatkę.
- No chyba... - mruknęła Delly. - Ślepy jesteś?
- Nie. Tylko stwierdzam.
- Ti przestań stwierdzać, żryj i idź stąd wreszcie!
- Dopiero przyszedłem.. - odpowiedział z udawanym urażeniem.
- Nie trzeba było w ogóle przychodzić.
- To po co mnie zapraszałaś?!
- Ja cie nie.. Rocky idioto!
- No co? - zapytał uśmiechnięty brunet. - Ja jestem nie winny.
- Zepchnęłaś to na niego, bo sama nie miałaś odwagi mnie zaprosić, tak? - dopytywał się Ell.
- Byłam zajęta, dlatego kazałam Rocky'emu zaprosić gości. A gośćmi miały być Vicky, Lau i Van!!
- Ah... No tak, bo o przyjacielu się zapomina!
- A kto ci powiedział, że jesteś moim przyjacielem?!
- Rydel Mary Lynch 7 lat temu. Ogród w moim domu. ' Jesteśmy przyjaciółmi i będziemy nimi zawsze'!!!
- To było aż 7 lat temu!
- Tak? Byłaś całkiem świadoma tego co mówisz! Nie trzeba było tyle paplać!
- Ja paplam?! To tobie się ten krzywy ryj nie zamyka!
- Ja mam krzywy ryj?!
- A tak!
- A jakoś nie przeszkadzało ci kiedy go całowałś!
- Ja? Całowałam ciebie? W snach! To ty mnie całowałeś!
- A ty się nie broniłaś! Czyli ci się podobało!
- Nic nie mówiłam,l bo nie chciałam ci robić przykrości...
- Jakoś teraz robisz mi przykrość i masz to gdzieś!
- To była inna sytuacja.
- Tak? A ja nie widzę różnic.
- Bo głupi jesteś!
- Sama głupia jesteś!
 - Może, ale ty głupszy!
- Pokaż dowód!
- Podaj mi jedno nazwisko majora, który brał udział w wojnie secesyjnej. Może być fikcyjne.
- Yyyyy
- Jasper Whitlock.. - podsunęła Vicky.
- Że w sensie że kto?
- Ugh.. Faceci... Zmierzch - Cullenowie - Alice Cullen - jej mąż Jasper Hale  -wcześnie Jasper Whitlock - najmłodszy major - walczył podczas wojny secesyjnej... Takie to trudne serio? - zapytała z niedowierzaniem Victoria.
- On jest głupi. Dla niego wszystko jest trudne.... - odpowiedziała Rydel.
- No to teraz ja ci zadam pytanie. - odparł Ell. - Kim był Jack Sparrow?
- Nie pogrążaj się... - uśmiechnęła się szyderczo blondynka. - Kapitan Czarnej Perły. Główna rola w filmie Piraci z Karaibów. Łyso Ell' ku?
- Wygrałaś... - syknął Ell.
- No to teraz powtarzaj po mnie. - odparła uśmiechnięta blondynka. - Jestem głupi.
- Jestem głupi...
- Delly mądra...
- Delly mądra...
- Kocham Rydel... - wtrącił Rocky.
- Kocham Rydel... - wszyscy spojrzeli na Ell'a. Rocky wstał z krzesła i zaczął:
- I am the champion. I am the champion!!!
- Zamknij się! - rozkazała Delly. - Ell, co ty powiedziałeś.
- To my... - Lau wskazała palcem na górę. Wszyscy wyszli  i zostawili ich samych.
- Co powiedziałeś? - powtórzyła pytanie Rydel.
- Bo ja... Kazaliście mi powtarzać więc..
- Ale ty nigdy nie powtórzyłbyś czegoś takiego, gdyby to nie była prawda.
- Ale powtórzyłem. Wszystko to było bezmyślnym kłamstwem, pochodzącym z waszych ust! - wrzasnął brunet.
- Wynoś się stąd! - krzyknęła Rydel.
- Co?
- Wypierdalaj z tego domu!
- Delly... To nie tak.. Ja...

środa, 3 grudnia 2014

Rodział 15

- Jestem w ciąży.. - powtórzyła i uciekła. Rocky stał tam dalej, jakby przed chwilą ktoś go spoliczkował. Po chwili przyszła Rydel.
- Co jest? - zapytała biorąc łyk kakałka.
- Onn.. Ona... Jest w ci.. ciąży.. Marie w sensie. - wydukał w końcu. Tak o to kakałko wylądowało na trawie. Blondynka dostała wielkie oczy.
 - Udusze cię ty idioto do sześcianu! - warknęła, łapiąc bruneta za szyje. - Ty.. Z Nią?? Na wymioty mi sie zbiera. Jak mogłeś być takim kretynem. Nie spodziewałabym się czegoś takiego po tobie!  Co innego ten przygłup Ross, ale ty? Rocky Mark Lynch?! A co rodzice powiedzą? - puściła w końcu obolałą szyję Rocky 'ego i zaczęła chodzić w kółko po korytarzu. - Przecież obiecałam was pilnować. Przysięgałam.. Jak mama z tatą się dowiedzą, to mi dopiero urządza jesień średniowiecza.. Przecież będę umierać w męczarniach... A to wszystko Kałamarnico przez ciebie! Będę cie za kare nocami nawiedzać! Będziesz beczał i błagał, bym cie zostawiła w spokoju, ale nie! Prześladować cie będę aż do twojej nędznej śmierci!! Buahahaha... A właśnie.. Muszę sobie sukienkę na pogrzeb przygotować, bo jeśli zdam się na gust ciotki Tessy to grabarz się może przestraszyć.. Hmmm... Może wezmę tę czarną mini i białą koszule z kołnierzykiem? Co ja gadam.. Przecież to pogrzeb.. Może..
- Może tą granatową z dekoltem? - podsunął Rik.
- No chyba cię coś boli.. - odpowiedziała mu Rydel. -  Pogrzeb, chłopie, na pogrzeb.. Może.. Nie... - powiedziała do siebie i pobiegła przyszykować ciuchy na swój pogrzeb.
- I jak się czujesz w roli przyszłego tatusia? - zagadnął Riker.
- Jak ty w roli baletnicy.. - odparł brunet.
 - Błee w rajstopkach...

“““““““““************************************************************

- Laurunia! Vanka! Pozwólcie na chwilę na dół! - zawołał je tata Marano.
- Po co... - Laura leniwie zwlekła się na dół, a za nią Van.
- Widziałyście to zdjęcie? - pokazał im telefon z wizerunkiem Ross'a, jednocześnie dalej dławiąc śmiech.
- Hy hy ale śmieszne.. - dodała z ironią Laura. - Nie masz nic lepszego do roboty? - znudzona powlokła się na górę.
- Rewelka tato! - powiedziała Van i przybili piątkę. - Aha... Tylko nie waż się czegoś takiego próbować z Rik'iem.. - wciągnęła trampki i wyszła z domu.
- Muszę zadzwonić do tego kogoś...

*Rozmowa telefoniczna*

- Halo? - Rocky odezwał się po trzech sygnałach.
- Witaj chłopcze! To zdjęcie, które mi wysłałeś.. Po prostu brak słów.
- Ah tak..
- Chłopak mojej córki ten cały Ross, czy Roś, a moze Ryszard? Nie ważne ! W każdym razie ten durny Lynch... Zasłużył sobie na to!
- No oczywiscie...
- Jak widzę ten jego pysk, jak widzę pysk obojętnie jakiego Lynch'a, albo blondyna, to aż we mnie wrze.. A ty nie jesteś blondynem co?
- Nie, ale..
- Nooo kamień z serca. Wracając do tej foty, to z początku myślałem, że to... Ale to już nie jest rozmowa przez telefon.. Mieszkasz może w pobliżu?
- Aaakurat jestem u Lynch'ów.
- Świetnie, zaraz tam będę.
- Co? Nie... - za późno, pan Marano odłożył słuchawkę i w podskokach pobiegł do Lynch'ów. Otworzył mu Rocky. Zadowolony ojciec rozłożył się na kanapie i zawołał:
- Roś, y nie.. Ryszard!! Riker! Pozwólcie na dół. - zdumieni chłopcy zeszli. Nogi im zdrętwiały, gdy zobaczyli pana Marano w swoim domu. - Spokojnie.. Nie mam grabi.. - odetchnęli z ulgą. - Usiądźcie prosze... - wykonali polecenie. Mimo wszystko cały czas siedzieli jak na szpilkach. Zajęli oba fotele, żeby w razie czego szybko uciec. Rocky zajął miejsce na skraju kanapy.
- A więc.. - zaczął pan Marano. - Ten tu oto wasz znajomy, bardzo mi zaimponował. Jest bardzo dobrze wychowany, zabawny, i jak zauważyliście nie jest blondynem.
- Ale za to brunetką... - mruknął Ross. Pan Marano, na szczęście nic nie usłyszał.
- ... dlatego, uważam iż to on powinien być z jedną z moich córek. Przede wszystkim dlatego, że nie nosi nazwiska Lynch...
- Ale...
- Zamknij się Lynch! Jestem ojcem, one są jeszcze bardzo bardzo młode...
- Ale..
- I dlatego nie mogą decydować same za siebie...
- A... - zaczął Rocky.
- Nie musisz mi dziękować..
- Ale...
- Wiem, wiem, jestem wspaniałym ojcem...
- Ale...
- Tak, wybierz Laurę.. Bardziej nie lubię Ryszarda...
- Ale...
- To nasz brat! - wykrzyczał w końcu Ross. Pan Marano otworzył buzię. - Radzę zamknąć buzie, bo tu muchy latają.. - powiedział i szybko zwiał. To samo zrobił Rik, rzucając tylko:
- Powodzenia z grabiami, tatuśku.. - pan Marano powoli skierował wzrok na nieco przestraszonego bruneta. Rocky miał świadomość, że właśnie teraz przeżywa ostatnie chwile w życiu. Jego serce jeszcze tylko przez chwilę bije. Łapczywie wykonywał wdech i wydech. PAN Marano wstał i poszedł do kuchninie zaszczycając go spojrzeniem. Zaczął przeglądać szuflady, robiąc przy tym masę hałasu. W końcu chyba znalazł to czego szukał. Wrócił do przestraszonego  Rocky'ego. W lewej ręce miał chochle, a w prawej paralizator. Rocky nie tracił czasu. Natychmiast w wybiegł z domu kierowałsię w stronę domu Van. PAN Marano deptał mu po piętach. Zasapany brunet wpadł do domu Van. Na drodze stanęła mu mama Marano. Z grabiami w rece.
- AA.... Myślałam, że ty Lynch..
- Nnie skąd.. Jest może Van? - zapytał drżącym głosem.
- Na górze.. - Rocky śmignąl do Van i zatrzasnął drzwi. - Ratuj!!!
- Przed czym?! - zapytała zdziwiona.
- Twój tata.. - w tym momencie usłyszeli straszny huk. Drzwi wyleciały z zawiasów. Na ich miejscu stał rozwścieczony mężczyzna. Rocky skierował sie w stronę balkonu, ale poczuł ostry ból. No tak... Dopadła go chochla.. Stracił równowagę i upadł.
- Rocky! - krzyknęła Ness. - Nic ci nie jest?
- Niech się cieszy, że nie jest blondynem.. - powiedział Władca Grabi i wyszedł zadowolony.
- Ty krwawisz!!
- nic mn nie jest..- wyjąkal i z trudem wstał. Vanessa pomogła mu  dojść do domu. Na progu spotkali jakąś blondynkę.
- Hejj .. - powiedziała zdumipna. - Tu mieszka Rocky Lynch?
- Tak.. To ja - odpowiedział Rocky.
- Mam na imię Victoria. Jestem siostrą Marie.
- Coś z nią? Coś z dzieckiem?
- Tak jakby...

I oto znów wplatałam pomysł Lovely Rosser. I znów jej bardzo dziękuje. A tak w ogóle to ze smutkiem stwierdzam, że jest coraz mniej komentarzy... :/ jeśli coś wam się nie podoba, czy macie jakieś pomysły, piszcie śmiało :)